Na pierwszy rzut oka słowa „Złombol” i „wakacje” mogą się wydawać całkiem odległą sprzecznością, a przynajmniej dość ekstremalną formą wypoczynku. Kilkanaście dni i kilka tysięcy kilometrów w samochodzie, który nie należy do najwygodniejszych, nie posiada klimatyzacji, a na dobrą sprawę nie wiemy nawet czy dojedzie tam, gdzie chcemy. Brzmi kusząco, prawda? 🙂
Dla nas i około 2500 innych uczestników zdecydowanie tak! Jeśli nie wiesz na czym polega ta impreza to zajrzyj koniecznie do poprzedniego wpisu: Złombol, 3 tygodnie do startu, a jeśli zdążyłeś się już z nim zapoznać to na pewno nie umknął Ci fakt, że Złombol w tym roku miał być pod każdym względem rekordowy. I tak było! Liczba zgłoszonych załóg, uczestników, organizacja, a przede wszystkim kwota, którą udało się zebrać zrobiła wrażenie nawet na nas. Ale zacznijmy od początku.
Bo to od Złombola w zasadzie wszystko się zaczęło. W 2016 roku udowodnił nam, że podróże nie muszą być wcale skomplikowane, odległe i kosztowne. Pewnego wrześniowego piątku wsiedliśmy po prostu do Poloneza (który oprócz podstawowego serwisu nie był jakoś specjalnie przygotowany) i ruszyliśmy na Sycylię. Nie spędziliśmy wielu godzin na przygotowaniach, znaliśmy punkt startowy, punkt docelowy i wierzyliśmy, że reszta się jakoś ułoży. Razem z nami brało udział 509 innych załóg, z czego zdecydowana większość dojechała szczęśliwie do mety. Zadziwiający był fakt, że mimo zmęczenia fizycznego, wróciliśmy wyjątkowo zrelaksowani i wypoczęci. Pewnie dlatego, że nie mieliśmy nawet kiedy myśleć o pracy i codziennych problemach, liczyła się tylko podstawa piramidy potrzeb. Taki wyjazd powinien być obowiązkowy na każdej terapii dla pracoholików! 🙂 Rok 2016 przyniósł też pierwszą 7-cyfrową zbiórkę. Kwota przekroczyła milion złotych i wyniosła dokładnie 1 070 953,16 zł, a cała impreza była dla nas jednym wielkim „efektem WOW” 🙂 W między czasie był jeszcze rok 2017 z 530 załogami, 1 128 845,63 zł zebranej kwoty i metą w Hiszpanii, jednak z kilku względów nie był to najbardziej udany Złombol w historii.
W tym roku organizatorzy postawili na kierunek bardzo wakacyjny i był to dla wszystkich strzał w dziesiątkę! Perspektywa wyjazdu na półwysep chalcydycki skusiła aż 836 załóg, co jest absolutnym rekordem. Na starcie pojawiło się jak co roku zdecydowanie najwięcej polonezów (na oko jakieś 50%), ale było też sporo Żuków, Duże Fiaty, Skody, Nyski, Lubliny i ogólnie cały przegląd (post)komunistycznej motoryzacji. Mimo wielkiego zagęszczenia pojazdów, parkingi pod katowickim Spodkiem pękały w szwach. Trzeba tutaj jednak oddać głęboki pokłon organizatorom, gdyż przewidując taki stan rzeczy, rejestracja załóg odbywała się nieco inaczej niż w poprzednich latach. Zamiast jednego punktu wydawania naklejek i pakietów startowych, stworzono aż 7 takich miejsc, które trzeba było przejść po kolei. Z naszego punktu widzenia zajmowało odrobinę dłużej, ale przy takiej ilości zainteresowanych był to zdecydowanie krok w dobrą stronę.
My trochę złamaliśmy tradycję z ubiegłych lat, gdyż zamiast dotarcia na „Late night check” (wieczorna odprawa, dzień przed wyjazdem), na dwie minuty przed jej zakończeniem, postanowiliśmy zrezygnować z porannego snu i po zebraniu się w punkcie zbiorczym ruszyć w stronę Katowic 1 września, wczesnym rankiem. Pod spodkiem pojawiliśmy się ok. 9.30 i zostaliśmy od razu pokierowani na miejsca z przeznaczeniem do odprawy. Przejście przez wszystkie stanowiska zajęło nam ok. 20 minut, zebraliśmy pakiety startowe, naklejki, piwka 0% sprezentowane przez Grupę Żywiec (o dziwo zostały po drodze wypite i nawet całkiem nieźle wchodziły), trochę złobolowych gadżetów i wreszcie, zamówione przez nas wcześniej, koszulki. Złombol 2018 uważamy oficjalnie za otwarty! 🙂
Każda załoga ma pełną dowolność w trasie, którą zdecyduje się dotrzeć do mety. Można skorzystać z propozycji tras i noclegów udostępnionych przez organizatorów, wszelkie kwestie formalne kończą się jednak wraz z odbiorem pakietów startowych, później zaczyna się już przygoda 🙂 My postanowiliśmy wybrać wariant pośredni pomiędzy sugerowanymi trasami i zdecydowaliśmy się na podróż przez Czechy, Słowację, Węgry, Chorwację, Bośnię i Hercegowinę, Czarnogórę i Albanię. Łącznie z dojazdem do mety miało nam to zająć 4 dni. Damy radę! Chyba… 🙂
Punktualnie o 12:00 po placu rozległ się ryk kilkuset silników i klaksonów, zaczynamy! My jako pierwszy cel postawiliśmy sobie Budapeszt, więc w porównaniu z naszą wyprawą z 2016 r., gdzie pierwszego dnia dotarliśmy aż do Wenecji, wydawało się to dość krótką przejażdżką 🙂 Magyarország, nadjeżdżamy! (c.d.n.)